Dopiero dziś rozumiem: papierosa i kieliszek rumu skazańca. Nie mogłem pojąć, jak się zgadza na tak mizerne radości. Tymczasem dają radość prawdziwą. Wyobrażam sobie, że jest dzielny, jeśli się uśmiecha. Ale on uśmiecha się na myśl o kieliszku rumu. Nikt nie wie, że zmienił perspektywę i że z tej jednej ostatniej godziny zrobił sobie całe życie ludzkie.
Antoine de Saint-Exupéry ZIEMIA, PLANETA LUDZI
Kończąc w lipcu 2017 r. spływ rzeką Ivalojoki w fińskiej Laponii, zgodnie z planem zamierzaliśmy z Adamem puścić się jeszcze 10-15 km do jej ujścia i następnie poprzez piękne, wielkie jezioro Inari (6 największe w Europie) popłynąć do miejscowości o tej samej nazwie. Jednak im bliżej Ivalo na rzece - gdzie czekał na Mirka i Mikołaja samolot do domu via Helsinki - tym bardziej kiełkowała myśl, że nie można nie wykorzystać tej szansy, by będąc ledwie 400 km od niego, ujrzeć Przylądek Północny, Nordkapp. Prawie najdalej na północ tkwiący punkt kontynentalnej Europy. Prawie. A może i nawet zrzucić na te dalekie, zimne wody mój i Adama kajaki.
Faktycznie, jednak najdalszym północnym skrajem kontynentu - a więc nie licząc wysp - jest Nordkinn, znajdujący się około 68 km na wschód od Nordkappu. Sam Nordkapp również nie jest najbardziej skrajnym punktem Mageroyi, gdyż nieco bardziej, o półtora kilometra w Morze Barentsa wrzyna się położony nieco ponad 4 km na zachód przylądek Knivskjellodden. Na szeroki płaskowyż Nordkappu można jednak dotrzeć komfortowo samochodem, choć w złych warunkach niektóre odcinki drogi mogą być nieco emocjonujące, szczególnie zimą. Do Knivskjellodden prowadzi natomiast 9-kilometrowy pieszy szlak. Podobnie nie sposób dojechać samochodem do samego Nordkinnu.
I tak też się stało. Ruszyliśmy w drogę na północ. Kilkugodzinna trasa przy pięknej pogodzie, obfitująca we wspaniałe widoki północnej przyrody, w końcu zaś norweskich gór oraz 200-kilometrową drogę wzdłuż brzegu Porsangerfjordu, z kilkoma długimi tunelami i przesmykami między urwiskiem brzegu a ścianą skały.
Przylądek Północny w księżycowym krajobrazie wyspy Mageroya powitał nas - co nie jest oczywistym także latem - słoneczną pogodą, wysoką temperaturą powietrza i płaskim jak stół Oceanem Arktycznym. A przybyliśmy tam około 22.00. Trudno nasycić się urodą tego miejsca. Bezkresnym subpolarnym horyzontem, rozciągającym się przed 300-metrowym klifem. Stąd już tylko 2.102 km do Bieguna Północnego. To tylko 4 km więcej niż z Nordkappu do Płocka.
Nordkapp leży na szerokości geograficznej 71010'15'' N. Jest to o wiele, wiele dalej w górę globusa, niż najdalszy stały ląd - nie licząc samej Antarktydy- rozciągający się w kierunku Bieguna Południowego. W istocie, 71 stopień szerokości południowej, to już Antarktyda. Na europejskiej północy cuda czyni ciepły prąd morski Golfsztrom, czy też jego odnoga, Prąd Północnoatlantycki, lub jeszcze węziej Prąd Norweski.
Antypodą dla Nordkappu - miejscem, w którym wylądujemy kopiąc się przez średnicę Ziemi - jest bezimienny punkt na Oceanie Południowym (a raczej na dnie, ponad 4 km pod jego powierzchnią), miedzy Nową Zelandią a Ameryką Południową, oddalony około 500 km wybrzeża Antarktydy.
Bezpośrednio zaś po rejsie spotkała nas niezamierzona, dość dzika, trwająca jakieś półtorej doby, eskapada przez całą Skandynawię. Zamierzaliśmy poszukać jakiegoś kempingu w szybkim czasie, więc nawet nie zdjąłem suchego kombinezonu. Skończyło się niewymuszonym przejechaniem w nim 465 km, przez Altę i bezludzia Finnmarku, aż do fińskiej Hetty, gdzie przespaliśmy sie krótko w miejscowym hotelu. Trochę przez kiepską pogodę, trochę przez brak owych kempingów, trochę przez dzień polarny, trochę z rozpędu...
Oczywiście, mogliśmy rozbić się gdziekolwiek z namiotem, zgodnie ze wspaniałym skandynawskim prawem jednej nocy, allemannsretten. Możliwość dobowego postoju z namiotem niemal gdziekolwiek, o ile nie śmiecimy i zachowujemy się przyzwoicie, teren nie jest ogrodzony, a miejsce znajduje się co najmniej 150 metrów od czyjegoś domostwa. No, ale tym razem nie skorzystaliśmy.
Potem znów kilkanaście godzin za kółkiem i sporo ponad tysiąc kilometrów, bodaj gdzieś w okolice Sztokholmu, gdzie przespaliśmy półtorej godziny w samochodzie na stacji paliw i ostatni trzeci etap do Ystad, na prom do Świnoujścia. No i potem jeden do Trójmiasta, a drugi w swoją drogę do Wrocławia. Przygoda, przygoda...